Synod bez przełomu? Refleksje po rzymskich debatach o Kościele
fot. Vatican Media
Powrót z Synodu w Rzymie to okazja do podsumowań i oceny jego znaczenia dla przyszłości Kościoła. Czy wydarzenie to rzeczywiście przyniosło coś nowego, czy może stanowiło jedynie kolejną odsłonę wieloletnich sporów?
Inne z kategorii
Św. Andrzej, Apostoł - patron dnia (30 listopada)
Ciekawe podsumowanie zakończonego właśnie w Rzymie Synodu dał George Weigel. Jest on amerykańskim teologiem, filozofem i autorem licznych publikacji na temat Kościoła katolickiego i jego roli we współczesnym świecie. Jest jednym z najbardziej znanych katolickich intelektualistów w Stanach Zjednoczonych, a szeroką rozpoznawalność zdobył jako biograf Jana Pawła II, szczególnie dzięki monumentalnej biografii „Świadek nadziei”. Weigel jest także związany z waszyngtońskim Ethics and Public Policy Center, gdzie komentuje aktualne problemy Kościoła, często reprezentując konserwatywną perspektywę katolicką.
Autor ten, wracając z Synodu w Rzymie, analizuje jego przebieg jako powtórkę dawnych dyskusji w Kościele, które trwają od zakończenia Soboru Watykańskiego II.
Trafnie wskazuje, że wartość Synodu można oceniać bardziej tym czym się nie zajął, niż tym, nad czym rzeczywiście debatował.
Zwraca uwagę, że Synod nie zajął się głębszymi pytaniami teologicznymi dotyczącymi rozwoju doktryny, takimi jak równowaga między tradycją a adaptacją do współczesności, oraz pytaniem, czym właściwie jest autentyczny rozwój doktryny. Problematyczna dla autora jest kontynuacja dyskusji na tematy jak moralność seksualna, święcenia kobiet, czy demokratyzacja Kościoła, bez poruszania kluczowych kwestii, np. stosunku Kościoła do świata, inspiracji Ducha Świętego i hierarchii.
Synod miał szansę na bardziej pogłębioną debatę, lecz, według autora, zmarnowano ją, oferując jedynie powierzchowną „internetową” teologię, która sprowadziła wielkie pytania do banalnych sloganów. Wywołało to rozczarowanie zarówno wśród tradycjonalistów, oczekujących umocnienia doktryny, jak i progresistów, liczących na otwarcie się Kościoła na nowe interpretacje.
Pojawiła się także krytyka podejścia postępowego, które może prowadzić do wypaczenia tradycji – „metalepsis”, czyli reinterpretacji dawnych treści w sposób, który może zniszczyć ich pierwotne znaczenie. Autor uznaje Synod za „zmarnowaną okazję,” postrzegając go raczej jako monotonny przegląd dotychczasowych sporów niż wydarzenie niosące realny rozwój dla Kościoła.
Na blogu Firstthings.com pisze między innymi:
Na przykład, nierozwiązana pozostaje najbardziej niejednoznaczna, a zatem kontrowersyjna kwestia współczesnego Kościoła: czym dokładnie jest „rozwój doktryny” i jakie są kryteria oodróżniania prawdziwego rozwoju od fałszywego? Już od czasów Johna Henry’ego Newmana (i prawdopodobnie wcześniej), poprzez kryzys „modernistyczny”, Syllabus Errors , Pascendi , Nouvelle Théologie i Humani Generis , a następnie przez Sobór Watykański II, Humanae Vitae i jego następstwa, ta sama kwestia rozwoju doktryny pozostaje zawieszona, nierozstrzygnięta, bez rozwiązania. Właściwa relacja między tym, co immanentne, a tym, co transcendentne, relacja między naturą a łaską, relacja między prawdą obiektywną a subiektywnym przywłaszczeniem, wielkie debaty między de Lubakiem a Garrigou-Lagrange’em – to wszystko kwestie, które pozostawiono nierozwiązanymi.
A pod kwestią rozwoju kryje się jeszcze bardziej fundamentalna kwestia właściwej relacji między Kościołem a światem i to jak rozsądzić między prawdziwym natchnieniem Ducha Świętego dającego proroczą odpowiedź na „znaki czasu”, a fałszywym duchem kulturowego akomodowania, podszywającym się pod prawdziwe proroctwo. Tradycyjnie, rolą magisterium jest wydawanie takich osądów. Jednak ta kwestia jest zatruta przez to, że jednym z kierunków w których chce się pchnąć domniemany „rozwój” jest właśnie to, czy samo magisterium jest tak ostateczne, autorytatywne i wiążące, jak twierdzi konserwatywne skrzydło Kościoła. Innymi słowy, próbuje się zakwestionować, czy rozwój doktryny zawsze wiąże się z kontrolowaniem narracji kościelnej z góry, hierarchicznie, czy też ma być bardziej określony „z dołu” w niemal heglowski sposób, gdzie Duch Święty wyłaniałby sie z wnętrza immanentnych procesów historii, ze wszystkimi subiektywistycznymi implikacjami, które to implikuje?
Tak jak pierwszy Sobór Nicejski i kontrowersje chrystologiczne tamtych czasów wymagały stuleci, aby je rozwiązać, tak jest i tutaj. Jesteśmy w trwającym stulecia procesie debaty nad kwestią rozwoju, a Synod ominął to wszystko na rzecz banalnej, chwytliwej teologii ery internetu.